thalassophobia. Chora osoba doświadcza patologicznego lęku przed morzem lub oceanem. Nie może nawet zmusić się, by zbliżyć się do krawędzi brzegu; kąpielofobia. Patologia objawia się w postaci lęku przed jakimikolwiek ciałami głębinowymi; chionofobia. Jest to rzadka choroba charakteryzująca się lękiem przed śniegiem; ablutofobia.
Zapis czarnych skrzynek nie odkrył prawdy o katastrofie smoleńskiej, ale odsłonił inną, może ważniejszą, przejmującą prawdę o umieraniu. Wiele osób mogło poczuć silną konfuzję, czytając w zapisie rozmów poprzedzających katastrofę smoleńską słowa wykrzykiwane przez pilotów w chwili śmierci. Zaskoczeni i skrępowani, a może nawet zgorszeni mogli być zwłaszcza ci, którzy naiwnie uwierzyli pojawiającym się wcześniej sugestiom, jakoby z kokpitu dobywało się wzywanie osób świętych. Nie byli zdziwieni zapewne czytelnicy Melchiora Wańkowicza, który w relacjach i refleksjach spod Monte Cassino nie pozostawiał złudzeń co do tego, jaki okrzyk wydają na polu bitwy żołnierze trafieni śmiertelną kulą. Czy można się gorszyć, że człowiek zaskoczony przez śmierć, odsłaniającą mu nagle swoje przerażające oblicze, posyła jej soczyste przekleństwo? Nie ma wówczas czasu na wygłaszanie kunsztownych i wzniosłych fraz w stylu: „Dulce et decorum est pro patria mori” (Jak pięknie i słodko jest umierać za ojczyznę) komponowanych zresztą na ogół przez tych, którzy takiej rzekomej ostatecznej rozkoszy nie zaznali. Pilot płonącego i tracącego sterowność samolotu, który roztrzaskał się w 1987 roku w Lesie Kabackim, mając chwilę na ostatnie pożegnanie z kontrolerami lotu, uczynił to najprostszymi, rzeczowymi słowami: „Dobranoc! Do widzenia! Cześć! Giniemy!”. Słowa wygłaszane czy, częściej, wykrzykiwane w chwili śmierci mają jednak dojmującą wymowę nie tylko wtedy, kiedy oddają przerażenie i bezradność zaskoczonego nią człowieka, lecz także wówczas, gdy wyrażają jego myśli, które miał czas poukładać, towarzyszące umieraniu, na które miał czas się przygotować. Niektórzy własną śmierć wręcz przygotowują sami i obmyślają jako ceremoniał zaaranżowany w każdym szczególe, obejmujący także słowa, jakie wygłoszą do najbliższych lub potomnych przed oddaniem ostatniego tchnienia. Te niekiedy przechodzą do historii, a przynajmniej do legendy. Stara katolicka modlitwa nakazuje prosić Boga o uchronienie od nagłej i niespodziewanej śmierci, bowiem przychodząca z zaskoczenia nie daje czasu nie tylko na modlitwę, lecz także na odprawienie obrzędów, niegdyś zwanych bezceremonialnie ostatnim namaszczeniem, dziś określanych mniej definitywnie jako sakrament namaszczenia chorych. Choć w dawnych czasach ludzie umierali bardziej naturalnie i świadomie, zatem lepiej do ostatnich pożegnań przygotowani, to i wówczas nagła śmierć bywała przeznaczeniem wielu, zwłaszcza na licznych polach bitew. A że brali w nich udział jedynie twardzi mężczyźni, można przypuszczać, że głównym składnikiem bitewnego zgiełku były dosadne przekleństwa. Wierna inscenizacja bitwy pod Grunwaldem, która niebawem uczci 600. jej rocznicę, powinna więc obejmować okrzyki, które kłóciłyby się z obecnością dzieci i kobiet na widowni. Wolno się domyślać, że takie też słowa padają z ust sprawców i uczestników wypadków komunikacyjnych, w samochodach jednak nie instaluje się czarnych skrzynek, a zapisy tych wydobywanych ze szczątków samolotów nie są upubliczniane. W Polsce zrobiono wyjątek i przekonaliśmy się, co krzyczą umierający gwałtowną śmiercią. Wiele mogliby o tym powiedzieć ci, którzy przeżyli wypadki i katastrofy. Wątpliwe jednak, aby chcieli przyznać, jakie były ostatnie słowa kolegów, którzy nie przeżyli, a także ich własne przed utratą przytomności. Można by też sprawdzić nasuwające się przypuszczenie, że kobiety w sytuacjach ostatecznych częściej wykrzykują imiona boskie, tak jak umierająca w wyniku wypadku lady Diana: „My God, what’s happen?” (Mój Boże, co się stało?). Aby zmówić modlitwę lub krzyknąć coś bardziej wzniosłego, trzeba mieć więcej czasu albo być przygotowanym na zbliżającą się śmierć. Słynny okrzyk rzymskich gladiatorów: „Morituri te salutant” był raczej rutynowym pozdrowieniem i oddaniem hołdu imperatorowi niż deklaracją pogodzenia ze śmiercią i przywitania z nią – ta przecież nie była przesądzona nawet wobec pokonanego w pojedynku (cesarz mógł litościwie skierować kciuk w górę). Głośny wyrzut: „Et tu, Brute, contra me?!” skierowany przez umierającego Juliusza Cezara do jednego z dźgających go skrytobójców wyraża raczej zaskoczenie nielojalnością przyjaciela niż samą śmiercią. Kaligula w ostatnich słowach krzyczał do swoich zabójców wyzywająco, a może desperacko: „Wciąż żyję!”. Austriacki następca tronu Franciszek Ferdynand, umierając w Sarajewie po zamachu, który spowodował tak katastrofalne skutki, zapewniał: „To nic”. Śmierć zresztą w środowiskach władców dawniejszych i późniejszych musiała być niejako wkalkulowana w sprawowanie eksponowanej funkcji jako związane z nią ryzyko. Dlatego niektórzy mogli mieć zawczasu przygotowane frazy do wygłoszenia w ostatniej chwili kończącego się życia. Gdy Neron, samobójczo żegnając się ze światem, dzielił się z nim melancholijną refleksją: „Qualis artifex pereo!” (Jakiż artysta ginie!), zawierał w niej nie tylko nieskromną autoocenę, lecz także sugestię, że to ów świat więcej traci na jego odejściu niż on sam. Świata nie przekonał, a czy sam był przekonany – nie dowiemy się już nigdy. Artyści o niekwestionowanej pozycji, których każde dokonanie było za życia z uwagą śledzone, a przekaz wnikliwie analizowany, zapewne czuli presję, że w ostatniej chwili nie mogą powiedzieć nic banalnego. Lecz nawet gdy wygłaszali słowa pozornie proste, nabierały one głębszego znaczenia. Gdy Goethe przed śmiercią zawołał „Mehr Licht!” (Więcej światła!), fraza ta nieuchronnie nabrała metaforycznego sensu. Guy de Maupassant podobno krzyknął rozpaczliwie: „Ciemności, ach, ciemności!”. Beethoven miał zacytować słowa, którymi kończyły się rzymskie komedie: „Plaudite, amici, comoedia finita” (Klaszczcie, komedia skończona). Może najbardziej przejmujące pożegnanie stworzył Mozart, komponując podniosłe, wspaniałe „Requiem” na własny pogrzeb. George Harrison w ostatnich słowach skierował do otaczających go bliskich przesłanie zgodne z całą jego twórczością: „Kochajcie się!” (czyż nie przypomina się beatlesowskie „All We Need is Love”?). Napoleon, który miał na Wyspie św. Heleny mnóstwo czasu, aby przemyśleć mijające życie i nadchodzącą śmierć, gdy ta w końcu nadeszła, wspomniał to, co było mu najdroższe: „Francja, armia, Józefina”. Ale niekiedy wielcy umierający nie ulegają presji patosu chwili i pozwalają sobie na zaskakującą szczerość. Nie mogąc już mówić, ksiądz Tischner na łożu śmierci zdołał jeszcze napisać na kartce o swoim cierpieniu: „Nie uszlachetnia”. Agnieszka Osiecka była bardziej dosadna, opisując swój przedśmiertny stan słowami: „Do dupy”. Kto wie, czy nie jest to bardziej przejmujący i sugestywny wyraz przeżyć umierającego człowieka, więcej mówiący o ludzkim doświadczeniu śmierci niż kunsztowne frazy. Najwięcej o umieraniu powinni wiedzieć filozofowie – Seneka twierdził wręcz, że całe życie filozofa jest rozważaniem śmierci. On sam jednak, mimo że swą własną przemyślał i zaplanował, zadając ją sobie samemu, w ostatniej chwili życia nie miał do powiedzenia nic nadzwyczajnego. Podobnie inny umierający filozof, Sokrates, pouczający w ostatnich słowach rozpaczających uczniów, by nie zapomnieli złożyć stosownej ofiary bogowi Asklepiosowi. Hobbes wyzionął ducha, w którego istnienie nie wierzył, mówiąc o podróży w otchłań ciemności, a więc w pustkę, w nicość. Kant zamknął oczy wraz z krótkim westchnieniem: „Genug” (Dosyć). Hegel ponoć w ostatnich słowach żalił się, że był tylko jeden taki, co go zrozumiał. „Ale i on mnie nie zrozumiał” – dodał zrozpaczony. Natomiast Wittgenstein umierał najwyraźniej spełniony, skoro kierował do potomnych słowa: „Powiedzcie im, że miałem wspaniałe życie”. Może filozofowie wszystko, co mieli do powiedzenia o życiu i śmierci, wyrażają w traktatach, pismach i wykładach, więc nie muszą już w ostatnich słowach obwieszczać niczego doniosłego? Pewnie dlatego Karol Marks, aspirujący do miana wielkiego filozofa, wyganiał zebranych przy jego łożu śmierci i czekających na ostatnie słowa, by zanotować je dla potomności. Krzyczał, że wygłaszanie ostatnich słów jest dobre dla głupców, którzy nie powiedzieli dosyć za życia. A tego, czy refleksje filozofów o śmierci pokryły się z ich osobistym doświadczeniem umierania, nigdy się nie dowiemy. Śmierć jest doświadczeniem intymnym, nawet jeśli dotyczy osób publicznych, więc w dzisiejszych czasach szacunku dla prywatności nie jest tak upubliczniana jak w epokach walk gladiatorów, rzucania chrześcijan lwom, publicznych egzekucji skazańców czy umierania władców w otoczeniu tłumu dworzan. Czy więc nie naruszono tej intymności, upubliczniając stenogram z zapisu czarnych skrzynek feralnego samolotu lecącego do Smoleńska? Zrobiono to, jak wiadomo, w imię odsłonięcia pełnej prawdy o katastrofie. Prawdziwej jej przyczyny zapis z taśm jednoznacznie nie wskazał, ale odsłonił inną, może ważniejszą, a na pewno bardziej przejmującą prawdę o umieraniu. Najbardziej znane i szeroko śledzone umieranie ostatnich lat, będące udziałem Jana Pawła II, też miało niemal publiczny charakter, papież żegnał się ze światem i odchodził z niego dosłownie na jego oczach. Jego ostatnie słowa: „Pozwólcie mi odejść do domu Ojca” były wprawdzie skierowane do najbliższych opiekunów, ale stały się znane wszystkim i przemówiły bodaj do wszystkich. Być może jednak najbardziej znanymi i najdłużej pamiętanymi słowami wypowiedzianymi w ostatniej chwili życia pozostaną te przejmujące i wieloznaczne, które wzniósł Jezus konający na krzyżu: „Elli, Elli, lama sabachthani” (Panie, Panie, czemuś mnie opuścił). „Janusz A. Majcherek jest profesorem w Instytucie Filozofii i Socjologii krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego”. Źródło: Newsweek_redakcja_zrodlo
Od cholery gorszy był tylko strach przed nią. Krzyż upamiętniający zmarłych w epidemii cholery w XIX wieku przy ul. Bujoczka w Rudzie Śląskiej (Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.pl) Strach, jaki dziś budzi koronawirus, da się porównać z tym, jaki w XIX wieku wywoływała cholera. Pamiątkami po tamtej epidemii na Śląsku
Witam, od pewnego czasu częścią mojego życia stał się paraliżujący strach przed śmiercią, który ostatnio bardzo się nasilił. Bardzo się jej boję. Non stop myślę o tym co będzie po niej i to doprowadza mnie do szału. Chciałbym bardzo wierzyć, że po śmierci będzie szczęście, drugie życie, brak zmartwień, kochający Bóg, ale jakoś nie mogę do końca w to uwierzyć. Nawet wizja takiego życia po życiu nie pociesza mnie. W tym bezgranicznym szczęściu nie widzę tej radośći. Ciągle czytam na internecie różne informacje typu "czy po śmierci coś jest", "paniczny strach przed śmiercią" i naczytałem się wiele opinii. Bardzo często pojawia się wizja nicośći po śmierci. Doprowadziło mnie to do cholernego lęku. Ciągle próbuje sobie wyobrazić, że po smierci moze mnie po prostu nie być. Przypomniałem sobie swoją operację z wakacji. Pamietam jak leżalem na stole operacyjnym i podawali mi narkozę. Dosłownie za sekundę nastąpił przeskok do budzenia się, podczas gdy tak naprawde minęło kilka godzin. Wyobrazam sobie ze smierc to wlasnie taki stan bezswiadomosci. Wszystko co istniało we mnie nagle znika i nie ma nic. Miliardy lat to sekunda a mnie nie ma. Wydaje mi sie ze wszyscy jako ludzkosc jedziemy jakims samochodem szczelnie zamknietym bez hamulcow i kierownicy, a na koncu drogi jest przepasc i wszyscy ku temu dążymy. Mam wspaniałą dziewczynę i przeraża mnie to, że kiedyś po śmierci zostaniemy rozdzieleni na zawsze i nigdy nie będziemy mogli być już blisko. Wszystkie plany, romantyczne chwile, miłość, łzy to kiedyś umrze. Nie będzie nic. Nie będzie świadomośći. Czuję się strasznie samotny, w domu nie mam żadnego wsparcia i z nikim nie mogę porozmawiać. Nie czuję się związany emocjonalnie z matką, nigdy nie byłem. Nigdy nie mowilismy sobie kocham Cie itp. (ojciec nie żyje, z reszta rodziny brak kontaktu) Czuje sie uzalezniony emocjonalnie od mojej dziewczyny i wizja tego ze smierc to wszystko skonczy wywoluje u mnie cholerną panikę. Dzisiaj zmarła jej ciocia, a ja ciągle jestem podwójnie przez to sparaliżowany. Cały dzien mysle co sie z nia teraz dzieje, czy jej swiadomosc istnieje, czy moze jest u Boga, moze jej nie ma i jest jak podczas śpiączki - czyli nic. Jest to cholernie straszne. Najgorzej jest w godzinach 15-18. Codziennie płaczę jak bóbr, wręcz ryczę. Trzęsę się i mam wrażenie jakbym się miał zaraz to wszystko zatrzymać, ale nie da się. Każdy dzień to coraz bliżej do tej śmierci. Dodatkowo strach przed smiercia pojawil sie takze w SNACH! Nawet w nich jako ja potwornie sie tego obawiam. Boje sie ze nic juz nie bedzie i nigdy juz ze swoja dziewczyna sie nie zobaczymy i nasza swiadomosc przestanie istniec. Czesto moje serce bije mocniej, oddeh jest coraz głębszy, częstszy, zaczynam chodzić po mieszkaniu, czasem muszę z domu wyjść. Po fali rozpaczy i płaczu przychodzi pewne otumanienie i stłumiony strach siedzący we mnie w środku czekający na kolejny atak. To mnie wykańcza. Nie potrafię normalnie żyć, bardzo chciałbym wierzyć w 100% ze po smierci jest cudownie i kiedys zobacze sie z moja dziewczyna tam, ale nie potrafie. Dostaje do głowy (jak juz nie dostalem). Nic mnie nie cieszy kompletnie, czuje ze moje zycie ucieka, zbliza sie do smierci. Moje bardzo ambitne plany runęły. Nie dbam o swoje zdrowie, nie widzę w tym zadnego sensu. Nie potrafie. To co kiedys sprawialo mi radosc (planowanie wspolnego zycia z dziewczyna, sport, muzyka, nauka, planowanie kariery, gry komputerowe) zniknęło. Nic, kompletnie. Nie potrafię niczego zrobić. Wydaje mi się ze swiat to jakas iluzja, a kazdy smieje sie jak glupi do sera, szuka szczescia w zyciu. Przeciez i tak czeka nas smierc, ktorej sie tak panicznie boje (a raczej stanu mojego i dziewczyny po niej i rozłąki z nią). Ciągle wyobrazam sobie ze ludzie moga cierpiec przeze mnie np. moja matka (mimo iz nie mam z nia dobrych relacji). Jest osoba gleboko wierzaca w Boga, modli sie, wierzy w zycie pozaziemskie. A ja mam ochote podejsc do niej i wykrzyczec "PRZECIEŻ TO MOŻE BYĆ NIEPRAWDA! BARDZO MOŻLIWE, ŻE TAM NIE MA NIC, JEST BRAK ŚWIADOMOŚCI. DLACZEGO SIĘ POŚWIĘCASZ TEMU WSZYSTKIEMU?" Nachodzą mnie myśli, żeby np. całe swoje pieniądze jej oddać, bo inaczej będę winny. Nie wyobrażam sobie co będzie po śmierci kogokolwiek, kogo znam. Przede wszystkim smierci mojej dziewczyny, matki, siostry, swojej. Paralizuje mnie to cholernie. Boje sie ze sie rozstaniemy na zawsze a wszsytkie uczucia, milosc to kropla we wszechswiecie nic nie znaczaca, ktora zniknie po naszej smierci razem z nami i swiadomością. Jestem strasznie osamotniony. Ciagle wmawiam sobie, ze mam jakiego raka itp. Dodam, że mam DOPIERO 18 lat. W tym roku piszę maturę, a wiem że w takim stanie nic nie moge zrobić. Niegdys wzorowy uczeń, obecnie ledwie przeciętny. Byłem u psychiatry (ok. miesiac temu), gdy objawy były mniejsze niż teraz. Dostałem lek TRITTICO CR 75 MG. Lek w ogóle już nie działa (początkowo po tygodniu było lepiej, zmotywował mnie chociazby do nauki i poprawil nastroj, ale potem przestal dzialac). Konczy sie juz, wiec musze isc na nastepna wizyte. Bardzo prosze o jakies slowo wsparcia, jesli doszliscie do konca tej lektury. Nie mam już żadnych sił z tym walczyć, boje sie ze wyladuje w szpitalu. Czy moge z tego wyjsc? Czy jest mozliwe to w ogole? Nie mam juz zadnych nadziei. Czy jakies inne leki moga mi pomoc. Czy ktos mial podobnie jak ja i z tego wyszedl? Bardzo prosze o jakiekolwiek wsparcie
Duchowość. „Strach przed krzyżem jest naszym wielkim krzyżem”. Święci mówią o swoim doświadczeniu krzyża. W życiu świętych i błogosławionych Kościoła krzyż zawsze był obecny. Ci, do których teraz modlimy się – często w intencji ulżenia w niesieniu naszych krzyży – łączyli swoje trudy z pasją Chrystusa
Od bardzo dawna męczą mnie dziwne omamy. Widzę zjawy, słyszę głos diabła namawiający mnie do śmierci. Znajduję się na cmentarzu, widzę swój grób. To przeżycie można opisać jak coś w rodzaju snu na jawie. Jestem wszystkiego świadoma, ale nie umiem nad tym zapanować. Czy jestem chora? Czy można na to coś zaradzić? I czy jestem jakimś odosobnionym przypadkiem czy są ludzie z takimi samymi problemami? KOBIETA ponad rok temu Leczenie choroby afektywnej dwubiegunowej Witam serdecznie! Opisywane przez Ciebie objawy są dość niepokojące i wymagają diagnozy, aby ustalić ich dokładny charakter oraz przyczynę. Byłoby najlepiej, gdybyś zgłosiła się w tym celu do psychiatry. Psychiatra porozmawia z Tobą i w razie potrzeby zleci dodatkowe badania. W nasilonym lęku mogą pojawić się przemijające, krótkotrwałe złudzenia (np. cień za oknem może być interpretowany jako cień złoczyńcy). Serdecznie pozdrawiam 0 Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych znajdziesz do nich odnośniki: Czytałam o schizofrenii i widzę, że mam kilka jej objawów - czy to może być to? – odpowiada Agnieszka Jamroży Jak pokonać strach przed śmiercią rodziców? – odpowiada Magdalena Pikulska Dlaczego mam wrażenie, że w nocy ktoś jest w moim pokoju? – odpowiada Agnieszka Jamroży Myśli samobójcze i strach przed śmiercią – odpowiada Mgr Katarzyna Kulczycka Mam duży strach w sobie, najgorzej jest nocą, nie mogę spać i boję się ciemności – odpowiada Agnieszka Jamroży Mam wrażenie, że słyszę głosy – odpowiada Lek. Jan Karol Cichecki Uporczywy lęk przed śmiercią – odpowiada Mgr Kamila Drozd Lęk przed śmiercią, moje dwa różne światy - z czego to może wynikać? – odpowiada Mgr Magdalena Boniuk Dlaczego przed zaśnięciem słyszę krzyki? – odpowiada Agnieszka Jamroży Lęk przed śmiercią u 20-latki – odpowiada Mgr Joanna Kołodziejczyk artykuły
Kiedy strach postanawia myśleć za Ciebie, wszystko zaczyna się zamazywać. Łatwo jest obawiać się, że dopadnie nas utrata kontroli nad sobą, ponieważ to najtrudniejsze emocje przejmują ster, a natrętne myśli malują przed nami groźny scenariusz, przed którym należy sie bronić. W takich chwilach zaczynasz obawiać się, że
Skąd się bierze lęk przed śmiercią? „Strach przed śmiercią jest okrutniejszy od niej samej” (Publiusz Syriusz) Instynkt przetrwania, wynikający z potrzeby zachowania gatunku, jest siłą napędową każdej istoty żywej. Ludzie i zwierzęta zostali wyposażeni w mechanizm „walcz lub uciekaj”, uaktywniający się w chwili zagrożenia życia. Człowiek jednak, poza strachem w obliczu zagrożenia, odczuwa jeszcze egzystencjalny lęk przed śmiercią. Świadomość własnej śmiertelności narodziła się wraz z wyższymi funkcjami psychicznymi zdolnością do abstrakcyjnego myślenia. Według niektórych badaczy, świadomość ta w znaczący sposób wpłynęła na rozwój ludzkości, leżąc u podstaw kultury i religii. Motyw lęku przed śmiercią, przewija się w pracach filozofów, pisarzy, artystów od zarania dziejów. W psychologii jako pierwszy poruszył ten temat Zygmunt Freud. Zaobserwował on u części pacjentów silny, paniczny lęk przed śmiercią. Zjawisko to nazwał tanatofobią (z gr. Thantos-bóg śmierci, phobsos-strach). Uważał jednak, że lęk przed śmiercią nie mógł być pierwotną przyczyną problemów pacjentów. W nieświadomości nie ma zaprzeczeń i upływu czasu, tak więc nie można w niej umiejscowić śmierci. Ponadto, Freud był zdania, że człowiek tak naprawdę nie jest zdolny do wyobrażenia sobie własnej śmierci. Nawet jeśli próbujemy podjąć się tego zadania, własną śmierć obserwujemy z boku, jesteśmy jej świadkami, cały czas istniejemy. Uznał więc, że lęki pacjentów, są symptomami nierozwiązanych konfliktów z dzieciństwa. Cała działalność człowieka podejmowana jest, aby zaprzeczyć nieuchronności śmierci. Najważniejszą funkcją społeczeństwa w tym założeniu jest ochrona jednostek przed tym lękiem. W tym celu kultura wyznacza role, cele, które odciągają uwagę od śmierci. Ludzie będą bardziej obawiać się śmierci, jeśli będą żyli w poczuciu żalu i niespełnienia. Zatem, aby zmniejszyć lęk przed śmiercią, należy skupić się na chwili obecnej i nie rozpamiętywać straconych szans. Kiedy lęk przed śmiercią zaczyna być stały i zakłóca codzienne funkcjonowanie niezbędna jest odpowiednia diagnoza i leczenie. Chorobliwy lęk przed śmiercią, dotyka około 4% społeczeństwa. Osoby cierpiące na tanatofobię mają tendencję do ciągłego poszukiwania zapewnień, że nie umierają. Badają się ponad normę, poszukują symptomów chorób w Internecie, stosują restrykcyjną, sztywną dietę. Tanatofobii towarzyszy ponadto przekonanie, że chory nie będzie w stanie poradzić sobie z ewentualną chorobą, że ich śmierć będzie bolesna i długa, a także że ucierpią na niej najbliżsi zwłaszcza dzieci. Badania pokazują, że lęk przed śmiercią wzrasta również podczas okresów choroby lub utarty ukochanej osoby. Doświadczają go częściej kobiety niż mężczyźni. Dla obu płci lęk przed śmiercią osiąga szczyt w drugiej dekadzie życia, po czym wykazuje tendencję spadkową, by ustabilizować się na niskim poziomie po sześćdziesiątym roku życia. U kobiet ponadto obserwuje się wzrost lęku przed śmiercią w okresie menopauzalnym. W takim razie jak radzić sobie z lękiem przed śmiercią? Czy możemy go zagłuszyć? Ostatnie badania pokazują, że świadomość śmierci pełni również pozytywną funkcję. Świadomość własnej śmiertelności zwiększa chęć pomagania innym, wpływa na potrzebę dbania o własne zdrowie, a także może stać się motywacją do lepszego wykorzystania życia. Informacje o Autorze Klinika Psychologiczno-Psychiatryczna świadczy usługi z zakresu leczenia depresji, zaburzeń odżywiania się, zaburzeń nerwicowych i lękowych, zaburzeń seksualnych, uzależnień, zaburzeń psychotycznych, zaburzeń osobowości, zaburzeń snu. Pomagamy w budowaniu związku/miłości, bliskich relacji, a także w rozwoju Twojego potencjału. Naszym celem jest stworzenie wszechstronnej pomocy dla pacjentów. Tworzymy zespół składający się z specjalistów (psychiatra, psycholog, psychoterapeuta, seksuolog, endokrynolog, neurolog, dietetyk). Zapewniamy najwyższą jakoś usług i gwarantujemy wykwalifikowany personel. Zapraszamy do umówienia wizyty w SIĘ ONLINE NA WIZYTĘ LUB ZADZWOŃ 22 253 88 88
Darmowa 30-minutowa sesja coachingowa! Jeśli opanowuje Cię strach przed porażką – umów się z certyfikowanym coachem. Lokalizacja: Poznań, Warszawa, Online. Zadzwoń: +48 519 328 788. Napisz: magdalenamciesielska@protonmail.com. Skontaktuj się ze mną.
Nick Cardillicchio (Rodale Images) Joe Kita, gdy skończył 43 lata, postanowił rozprawić się ze swoimi lękami: od strachu przed wystąpieniami publicznymi przez strach przed lataniem, wypadkiem samochodowym, przed bólem, tornadem, lękiem wysokości aż po lęk przed śmiercią. Po co? Żeby zacząć żyć. Wszystkie doświadczenia opisał w książce "Accidental Courage". (fot. Nick Cardillicchio) No jasne. Przez te wszystkie lata doskonalił technikę. Na pewno trenuje codziennie. - Nigdy nie dotykam noża między występami. Gdybym nie umiał rzucać nożami wcześniej, na pewno bym się tego nie nauczył racja. Ale ciekawe, kiedy ostatni raz występował? - Hm, niech no pomyślę... Jakieś osiem miesięcy że wystarczy tych pytań. To mogła być ta jedna jedyna sytuacja, kiedy wiedza nie pomaga radzić sobie ze strachem. Pora się pożegnać. - Do widzenia - powiedziałem do słuchawki. - Powodzenia! - nie zażądał pieniędzy z moje ostatnie życzenieOpiszę sposób, w jaki chciałbym być pochowany, na wypadek gdyby, nie daj Boże, Che Che się poślizgnął: jeżeli moja rodzina nie będzie miała nic przeciwko temu, chciałbym po wszystkim poleżeć parę dni w domu. Jeżeli w opowieściach o nieśmiertelnej duszy jest choć ziarno prawdy, chciałbym spędzić jeszcze parę dni we własnym domu, z tymi, których kocham. Może uda mi się jakoś im to zajmie się kwestiami technicznymi, załatwi formalności, transport, połata rany od noża. Wolałbym leżeć we własnym łóżku, ale jeśli miałoby to zniszczyć materac, może też być jedna z jego trumien. Suchy lód może być, ale nie życzę sobie żadnego balsamowania, makijażu ani odświętnego ubranka. Niech będę taki jak zawsze. Chcę być normalnym martwym ciałem, nie manekinem. Nie chcę, żeby ktoś koło mnie szeptał: - Pięknie go kiedy już wszyscy się pożegnają, kiedy się nasmucą, a ja zacznę z wolna zielenieć, Bob może mnie zabrać. Skromna ceremonia w naszym kościele zupełnie mi wystarczy. Jeżeli pogoda dopisze, może da się urządzić ją na dworze. Zamiast wygłaszać szablonową kościelną mowę pogrzebową, poproście któregoś z przyjaciół, żeby powiedział parę słów. Pochowajcie mnie na cmentarzu pod się, a zginiesz!- Cześć! To ty, Joe? Tu mówi Che Che. Jestem teraz... Gdzie jesteśmy? Koło restauracji Golden Corral przy drodze nr siódma wieczorem. To może być ostatni wieczór w moim Złapałem gumę jakieś 20 mil za Bradford. Cholerny pech. Chyba się spóźnię. To dokąd mam jechać? Wyjaśniłem mu, jak dojechać do parkingu, na którym może postawić swój dom na kółkach. Na szczęście to niedaleko. Sądząc po głosie, Che Che jest Powodzenia - powiedziałem na Żegnam - odparł krótko. Dlaczego za każdym razem jego pożegnania budzą we mnie niepokój? Następnego ranka Che Che zaprosił mnie do swojej przyczepy: - Siadaj. Pokażę ci coś na wideo - zaproponował. - Będziesz przynajmniej wiedział, czego się są tak stare i zamazane, że zacząłem się zastanawiać, kiedy to Che Che ostatni raz pracował. Ale widzę, że jest z nich wyraźnie dumny. A duma to dobry znak. Świadczy o talencie. Siedzę więc i patrzę, jak Che Che ciska nożami w ludzi w najróżniejszych pozach - mam naoczny dowód, że potrafi to że nie tylko ja mu się uważnie przyglądam. On też zdaje się mnie oceniać. Najważniejsze w jego zawodzie to umieć ocenić, o ile drgnie jego żywy cel. Każdy się rusza, to kwestia instynktu. Pozostaje pytanie, jak bardzo. Jeżeli celem jest przypadkowy widz, trzeba wziąć dużą poprawkę, nawet kilka cali. Ale zawodowe asystentki nie ruszają się prawie w ogóle. Można rzucać tak blisko, żeby przybić nożem spódnicę, pasek czy odciąć warkoczyki. I nawet jeśli ostatnio nie rzuca już z 13 metrów, tylko z 4, nadal robi to wstrząsające Starzeję się, więc musiałem trochę odpuścić - wyjaśnia Che Che, masując dłonie. - Mam początki artretyzmu, a kilka lat temu przeszedłem operację się szeroko. Wiem, że mnie sprawdza. Staram się nie w oko ze śmierciąWychodzimy na zewnątrz i Che Che zaczyna przygotowywać scenę. Tablica, pod którą będę stał, jest krwistoczerwona. (Sprawdziłem, czy to na pewno farba).Waży jakieś 70 kilogramów i - o ironio! - ma kształt nagrobka. Widzę, że cała powierzchnia jest usiana głębokimi śladami po nożu. Ten kawałek drewna przyjął tysiące ciosów, ale nie układają się one w żaden wzór. Tyle samo dziur jest na środku, co na obrzeżach. Che Che widzi, na co patrzę. - Nikt nie jest doskonały - wzrusza ramionami.
zaloguj się aby dodać komentarz » Komentarze (3) zgubiona 2008-06-07. Dużo prawdy w tym wierszu. Strach zniechęca nas do działania. A strach przed, np. porażką jest gorszy niż
Umrę na pewno! – to była moja pierwsza myśl na wieść o tym, co się dzieje. Z moją alergią prawie na wszystko, astmą i niewydolnością płuc, jestem pierwszy do odstrzału. Do tego dokładnie 15 dni po powrocie z Berlina mój współtowarzysz zachorował, objawy typowe dla grypy. Załamka. Jeśli teraz złapię koronawirusa, nie ma mowy, żebym przeżył…Los jak zwykle płata mi figle, nie umarłem i do tego mam się świetnie. Choć ciąg przyczynowo-skutkowy w moim mózgu w trybie natychmiastowym ułożył się sam, a moja wyobraźnia drwiła sobie z mojego rozsądku bez oporów, nie wpadłem w panikę. Zabiłem strach swoją sprawdzoną już metodą i pełen spokoju przeżywam każdy dzień kwarantanny, robiąc to, na co nigdy wcześniej nie miałem czasu. Nawet nie mam już żalu i pretensji do świata, że stałem się więźniem w swoim domu. Tak po prostu się stało i już. Jak pokonać strach przed śmiercią w czasach zarazy? Opowiedz o nim! Przede wszystkim zaakceptuj fakt, że boisz się o własne życie i że masz do tego prawo, nawet jeśli inni się z tego śmieją. Oni nie są tobą i nie wiedzą, co wstydź się tego i nie duś w sobie, by ten niewypowiedziany słowami strach nie urósł do rozmiarów gigantycznej góry lodowej. Opowiedz o tym komuś, kto jest ci bliski, komu możesz zaufać i kto potrafi cię po prostu przywołać do masz potrzebę kontroli sytuacji, udaj się np. do lekarza. Ja, by poznać realne zagrożenie, udałem się do pulmonologa, by skontrolować stan swoich płuc i dowiedzieć się od eksperta, jakie są rokowania w sytuacji, gdy nie uda mi się uchronić przez wirusem. Odpowiedź pulmonologa była prosta – nie jest z panem ani źle, ani dobrze, jak pan złapie wirusa, to będzie się pan leczył na wirusa. I mnie to wystarczyło, by wrócić do racjonalnego myślenia i nie poddawać się trudnym emocjom. U mnie racjonalizm i nauka zawsze się na rozum i rachunek prawdopodobieństwa. Jeśli stosujesz się do zaleceń, to jakie jest prawdopodobieństwo, że narażasz się na kontakt z wirusem?Jeśli jesteś trochę hipochondrykiem, który teraz wchodzi schodami, żeby nie dotknąć guzika w windzie, to przypomnij sobie te wszystkie sytuacje, kiedy już niemalże widziałeś się w trumnie. A teraz odpowiedz sobie na pytanie – ile razy w niej faktycznie leżałeś? Jeśli to czytasz, to znaczy, że zero. Skąd zatem myśl, że teraz będzie inaczej? A nawet jeśli złapiesz koronawirusa, to jakie jest prawdopodobieństwo, że umrzesz? Jak wyglądają statystyki? Czy jesteś w grupie ryzyka?Odrzuć destrukcyjne myśli i przekonania. Jeśli osoby starsze, chore na cukrzycę i nadciśnienie są w stanie pokonać nowotwór złośliwy 3-stopnia i wyjść bez szwanku z ciężkiego udaru, to czemu ty nie miałbyś pokonać zapalenia płuc, nawet jeśli będzie cięższe niż to wywołane innymi przyczynami niż koronawirus?I nawet jeśli jest to tylko moja myśl, to dopóki mnie wspiera w walce ze strachem, będę w nią wierzyć. Pozbywać się bowiem należy tych przekonań, które są destrukcyjne i dla nas niebezpieczne. A więc np. jestem astmatykiem, więc na pewno umrę. Gdybym się tym teraz karmił, już był oszalał 😉 Bądź dla siebie najlepszym przyjacielem. Co powiedziałbyś bliskiej osobie, która przyszłaby do ciebie i powiedziała, że boi się koronawirusa i tego, że jak go złapie to pewnie bym powiedział, jak zawsze żartobliwie, „weź nie pier…l, nic nie złapiesz. A nawet jeśli, to będziesz mieć co wnukom opowiadać”.Na ile w to wierzę? Na 100%. Skoro zatem wierzę, że mój najbliższy przyjaciel go nie złapie i potrafię podejść do tego z dystansem, to czemu nie miałbym siebie potraktować dokładnie tak samo?Śmiej się! Śmiech to zdrowie, to broń, która rozbroi absolutnie wszystko!Uwierz w siebie i w to, że wszystko jest zmianą! Na koniec pomyśl o tym, ile już wspaniałych rzeczy przeżyłeś, z ilu opresji wyszedłeś bez szwanku i ile masz jeszcze super rzeczy do zrobienia. Podziękuj sobie każdego dnia za to, co masz, działaj w zgodnie ze sobą i ze spokojem uwierz w to, że wszystko jeszcze przed tobą. Uwierz, że za jakiś czas ta sytuacja będzie tylko wspomnieniem. Bo naprawdę będzie! Pamiętaj – nie wystarczy mówić, że się wierzy, to trzeba poczuć. Jeśli masz problem z tym, by czuć i dostrzegać, możesz do mnie napisać. To dobra lekcja na przyszłość! Ja z wiara w siebie i ludzki rozsądek, ze spokojem czekam na koniec pandemii. Na moment kiedy będę mógł wsiąść w pociąg i pojechać na obiad do rodziców, których teraz z racji ich wieku i zagrożeń nie odwiedzam. Ten czas pokazał nam, jak bardzo się kochamy i wspieramy, nawet na odległość. Ta budująca więzi tęsknota za rodziną i przyjaciółmi ujawniła się teraz i jest dla mnie czymś wyjątkowym. Na pewno będę o niej pamiętał i wyjdę z tej epidemii jako inna osoba. Jeszcze lepsza dla ludzi i siebie samego. I tego wam życzę! PS. Na blogu znajdziecie także wpis o panice w czasach zarazy. A jeśli chcecie ze mną porozmawiać lub potrzebujecie wsparcia w tym trudym czasie, napiszcie do mnie poprzez formularz.
. 395 361 438 121 162 228 478 450
strach przed smiercia jest gorszy niz ona sama